sobota, 20 sierpnia 2011

journal?


nie mogę się zebrać w sobie by cokolwiek twórczego poczynić. a jak już się zbiorę, to nie mam motywacji/chęci/czasu by to światu pokazywać...

niedziela, 19 czerwca 2011

Wyspa jak wulkan gorąca

Dzisiejszy post zaczynam od widoku na hawański Malecon. Jest to taki nadmorski bulwar, na którym wieczorem spotykają się Hawańczycy młodzi i starzy i mają wielką fiestę. Kuba bowiem, jest krajem zabawy, śpiewu i tańca. A Hawana jest tej zabawy i radości stolicą. Ale Hawanie poświęcę osobny post :) A widokiem na Malecon zaczynam dzisiejszą opowieść :)


Wspominałam już o tym, że poziom życia Kubańczyków znacznie różni się od naszego. Wyobrażacie sobie, żeby w XXI wieku rynsztok płynął ulicami? No cóż, w Hawanie płynie. I nie tylko w Hawanie, a na całej Kubie. Wysoka temperatura nie pomaga w niwelowaniu przykrego zapachu, jednak Hawańczycy nie wyglądają, jakby im to przeszkadzało. Tak po prostu jest.

Nie przeszkadza im też, że w oknach nie mają szyb. Szkło jest towarem absolutnie luksusowym, importowanym. Tylko najwięksi bogacze mogą sobie pozwolić na szyby w oknach.
Ci, którzy szyb nie mają, okna zabezpieczają okiennicami, w których są takie 'żaluzje'. To ciężko opisać, ale możecie to zobaczyć na zdjęciu poniżej. Jest to oczywiście dosyć praktyczne ze względu na upał - nieszczelne okna pozwalają a przepływ powietrza.


Budynki są niezwykle kolorowe, choć w większości bardzo zniszczone. Kubańczycy malują swoje domy taką farbą, jaką akurat zdobędą - a nie jest łatwe zdobycie jakiejkolwiek, ze względu na panujące tam warunki gospodarcze. Dlatego ulica kubańskiego miasta to istna feeria barw. Na zdjęciach powyżej - Hawana.


Nieco inaczej wygląda kubańska wieś. Tu też mieszkają ludzie kochający zabawę, śpiew i taniec, ale są jeszcze biedniejsi od tych z miasta. Tu też są kolorowe domki, ale są one maleńkie. Te wiejskie kubańskie domki skojarzyły mi się z altankami działkowymi. Są mniej więcej tej samej wielkości. W takim jedno, czy dwuizbowym domku mieszka wielopokoleniowa rodzina. Czasami jest to siedem, czasami dziesięć, a najczęściej kilkanaście osób.

Ale wieś kubańska to też piękne, cudowne widoki.

To zdjęcie zrobiłam niedaleko punktu widokowego z którego pochodzi poprzednie zdjęcie. To drzewo ma piękne pomarańczowo - czerwone kwiaty, ale najciekawsze są długie na ok 30-40cm nasiona przypominające kształtem nasiona lipy, są jednak dużo większe i czarne.
A w tle hotel. Hotele na Kubie są bardzo często budowane w stylu przypominającym ten kolonialny. To dobrze, bo wpasowują się w krajobraz.


A przy hotelach można znaleźć najpiękniejsze plaże. Widoki są niesamowite. Gorący piasek, błękitna woda i palmy, palmy, palmy. Raj na ziemi.


A tam gdzie kończą się hotele kończy się też raj, a zaczyna się życie. Nie wiem jak Kubańczycy to robią, ale nigdy nie wyglądają na zmartwionych. Na zdjęciach powyżej - ulice Trynidadu.

A na tym zdjęciu widać schody. Na szczycie schodów znajduje się Casa de la Trova, czyli dom pieśni. Tam wieczorami gra muzyka a obcokrajowcy i miejscowi spotykają się w jednym miejscu i tańczą i bawią się. Co ciekawe, po drugiej stronie schodów (tej, której nie widać na zdjęciu), tuż obok, znajduje się kościół. Ale na Kubie nikomu nie przeszkadza bliskość miejsca fiesty i miejsca kultu religijnego - ani duchownym, ani tym bardziej Kubańczykom. Oni są cudownie wolni. Tylko pomyśleć co działoby się, gdyby coś takiego miało miejsce w naszym pięknym kraju :P



A tu już akt lokacyjny i ulice Cienfuegos. Małe, ale jakże piękne miasteczko! Bardzo zadbane przez UNESCO, mocno odnowione. Ale zachowało swój niesamowity urok. Spędziłam tu tylko jeden dzień, ale zauroczyło mnie to miejsce bardzo.



A tutaj - kramy w Varadero, turystycznym raju. Gdyby nie wpływy z turystyki, Kuba byłaby już dawno bankrutem. Podobno Kubańczycy nawet po wyższych studiach, najbardziej starają się o pracę w hotelach i wszędzie tam, gdzie są turyści. Bo obcokrajowcy to źródło dochodu, ale przede wszystkim napiwków - to dostęp do lepszej waluty i lepszego życia. Ale o tym więcej innym razem.
Ciekawą rzeczą są czapki bejsbolowe na ostatni zdjęciu. Po pierwsze dla tego, że baseball jest narodowym sportem kubańskim. A po drugie, widzicie te zielone? Są zrobione z PUSZEK po piwie Cristal (jednym z dwóch dostępnych na kubańskim 'rynku').  Kubańczycy z puszek robią mnóstwo rzeczy i sprzedają to gdzie się da - czapki, samolociki, samochodziki, niby-aparaty, no cuda!

Z Kuby warto przywieźć przede wszystkim cygara i rum. Ale też rękodzieło - biżuterię, skórzane torby, a także widoczne na zdjęciu powyżej haftowane i dziergane obrusy. (Zdjęcie z pewnej kubańskiej wsi)

Samochody i ogólnie komunikacja na Kubie jest sprawą, no cóż, ciekawą. Postanowiłam więc zrobić oddzielny post na ten temat. A póki co, w temacie Varadero - szkolny autobus :)


Żegnam Was na dziś kubańskim zachodem słońca :)

xoxo.

sobota, 18 czerwca 2011

Cuba ♥

Kiedy 22 maja 2010 roku wstawiałam do swojej galerii na Flickr mozaikę, przez myśl mi nie przeszło, że dokładnie rok później będę nie gdzie indziej, a właśnie na Kubie!
Prawo przyciągania, siła marzeń, a może zwykły przypadek - coś sprawiło, że poprzez dziwny splot wydarzeń udało mi się spełnić jedno ze swoich największych marzeń.

Tuż po wyjściu z samolotu uderzył mnie żar lejący się z kubańskiego nieba, choć pilot podawał, że w Hawanie jest 31 stopni - a to temperatura, jakiej można doświadczyć też w Polsce. Ale to wysoka wilgotność powietrza dawała o sobie znać.
A na lotnisku? Niezwykle dokładna kontrola paszportowa. No tak, witamy w kraju socjalistycznym. Do tego - każdy wlatujący na Kubę człowiek zostaje zarejestrowany na lotnisku - wszystkim robią zdjęcia.

Już z okien autobusu wiozącego mnie z lotniska do centrum Hawany mogłam zobaczyć, jaka Kuba jest piękna. Okazała się jednak inna, niż ja sobie wyobrażałam. Tak, jest tu pełno koloru a Kubańczycy wydają się świętować co dnia. Ale widać też, jak bardzo są biedni i jak bardzo ich poziom życia różni się od naszego.

Kuba to kraj rewolucji, która trwa tu od ponad 50 lat. To kraj socjalizmu, w którym wszechobecne są wzniosłe hasła i symbole. I Che Guevara. Wskrzeszony niedawno na potrzeby ideologii. Ale o tym opowiem później.

Myślałam, że na Kubie czas się zatrzymał. I to jest trochę prawda, ale nie do końca. Fakt - nietrudno tu o stare samochody i budynki, które pamiętają jeszcze czasy kolonialne. Jednak nowoczesne rozwiązania dotarły i tu, choć wdzierają się w kubańską rzeczywistość bardzo niezdarnie. Niby są nowe samochody, ale nie dość, że nie pasują do krajobrazu, to na dodatek są one tylko dla wybranych - głównie dla turystów, ale też dla wojskowych. No i oczywiście dla władz. Jest tu internet, ale nie wszędzie można wejść, nie każda strona się ładuje, nie wszystkie maile można ściągnąć.

Kuba to kraj czerwonej, dość żyznej ziemi, na której jednak niewiele się uprawia. Bo państwowe rolnictwo jest mało wydajne. A te 'prywatne' ziemie nie są tak do końca prywatne. A Kubańczykom się zwyczajnie nie chce. To kraj wiecznej maniany :)

I chociaż bezsprzecznie Kuba okazała się inna niż myślałam, nie mogę powiedzieć, żeby mi się nie podobała. Urzekła mnie od samego początku. Każdy jeden zakątek wydawał mi się piękniejszy od poprzedniego. Ludzie cudownie uprzejmi (po części dlatego, że taka ich natura, a po części dlatego, że obcokrajowcy to ich główne źródło dochodów). Chociaż życie Kubańczyków jest dosyć trudne i szare, to jednak jest to wyspa tysiąca kolorów!

Pośród palm, i niezliczonych drzew mangowych żyje mnóstwo pięknych ptaków, jaszczurek i innych maleńkich zwierzątek. Morze karaibskie z jednej i Ocean Atlantycki z drugiej strony wyspy, także kryją w sobie cudowny świat fauny. Zakochałam się też w kubańskich krajobrazach. Tych rolniczych, leśnych, skalnych, ale przede wszystkim - w tych nadmorskich. Błękitne fale i biały piasek. Raj na ziemi.

To jest ostatnie zdjęcie jakie zrobiłam na Kubie. Pewnie chciałabym tam jeszcze kiedyś wrócić. Ale była to moja pierwsza tak daleka podróż i uświadomiła mi, że na świecie jest tyle pięknych miejsc, które warto zobaczyć!

Póki co, prawie miesiąc po powrocie z tej cudownej wyspy, wracam tam wspomnieniami. Celowo opisuję to wszystko dopiero teraz, by móc wrócić tam na chwilę... Przez najbliższy tydzień, a może ciut więcej postaram się codziennie opowiadać Wam o Kubie. Wam i sobie samej. Bo pragnę tam wrócić, chociażby przez te zdjęcia i cudowne wspomnienia, jakie we mnie pozostały.

xoxo.

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

wtorek, 12 kwietnia 2011

na początku było światło

Na początku było światło...
...czyli co się robi, jak się nie robi tego, co się robić powinno.

czyste szaleństwo:




love, love, love:




P.J.:



xoxo.

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

hey hi hello

Dzień Dobry.
Witam Was, w te jakże pochmurne, kwietniowe popołudnie.
I przedstawiam się, bo chyba wypada.

My name is P.J. Czy jakkolwiek.
Często próbuję zmuszać świat do oglądania/czytania swoich wytworów. Na przykład poprzez wrzucanie ich w internetową przestrzeń.
Szukam sztuki. Wszędzie. Różnej. I różnie ją pojmuję, bardzo szeroko.
I marzę o tym, by pewnego dnia móc się jej poświęcić. W którejkolwiek z jej form.

Czasami piszę. Czasami robię zdjęcia. Czasami, choć rzadko, rysuję bądź maluję. Czasami dłubię w papierze. Albo w metalach, koralach, kamieniach. Czasami szyję. Czasami lubię też się ubrać. Bo moda to też sztuka. W jakimś stopniu.

Jestem dziewczęciem nastoletnim (jeszcze), aczkolwiek mogącym już legalnie sączyć wódkę z colą. Czy co tam.


xoxo.
P.J.